Nie wszystko złoto, co się świeci

Jesienne trzciny, całe w zlocie, nadające charakter Niewieszy i całemu jezioru. Niestety po przyjrzeniu się, widać wyraźny zgrzyt.

Złote trzciny oszpecone starą oponą.
Dla osłody. Listopadowy zachód nad Niewieszą.
Kilka minut później.
I koniec. Do tego klucze wędrownych ptaków. Niewiesza i Jezioro Pławniowickie mają tyle do zaoferowania. Czemu ludzie to niszczą?

Hmmm

Dom nad jeziorem . Wypoczniesz sobie – mówili. Na spacer pójdziesz – mówili.

I co? I nic.

Wypoczęty nie jestem, ale czuję (poza bólem pleców) satysfakcję.

Chwilkę zeszło. Następnym razem będzie łatwiej (wprawa czyni mistrza).

Wspomnienie końcowych etapów

Jak, już pisałem, braki czasu (i wrodzone lenistwo) skutecznie utrudniły aktualizowanie treści. Nie chcąc jednak stracić kawałka pięknych wspomnień zamieszczam skrócony rzut oka na końcówkę naszej budowy.

Kwietnik “na winklu”, żeby sąsiadom się milej skręcało.
Nasze trawy (niskie) mają się rozplenić i nie zasłaniając widoków “ocieplić” wizerunek płotu.
Wlot (czerpnia) rekuperacji – małe, a cieszy. Wylot (wyrzutnia) na dachu w postaci dwóch kominków.
Nasz skalniak i lampy tarasowe, wieczorem jest genialnie.
Ostatni dzień wakacji i spojrzenie z poziomu basenu (trochę ochłody dla ogrodników).
Thuje (złotokończyste) mają (kiedyś) stworzyć żywopłot – wybór raczej rozumem niż sercem.
Jeden z ostatnich, wakacyjnych zachodów słońca nad Niewieszą.

To już naprawdę koniec!

Wpis już bardzo “czerstwy”, ale braki czasu skutecznie utrudniają uzupełnianie wpisów.

Uff. Udało nam się zamknąć budowę i odebrać wszelkie dokumenty, tudzież zezwolenia. Jeszcze gdzieniegdzie wnętrze wymaga wykończenia (parapety, płytki w kuchni, szafy i milion innych rzeczy), ale sam domek jest wykończony, sprawny technicznie i gotowy do przetrwania zimy.

Nieźle wyszło. Choć nasz główny wykonawca chyba nie “przeżył” tej budowy (przynajmniej patrząc na stronę).