… czyli jak pochwalić kogoś kto naprawdę na to zasługuje, ale żeby nie było za słodko – w innym wypadku będzie za dużo cukru w cukrze, a jego nadmiar szkodzi zdrowiu.
Wpis powstawał długo, bo też chcieliśmy mieć pełny ogląd sytuacji, zobaczyć czy “coś” nie wyjdzie, a że rocznica zakończenia prac przez DQM zbliża się wielkimi krokami, to i czas napisać rzetelne i uczciwe podsumowanie i wystawić naszemu wykonawcy bardzo pozytywną opinię.
Przy okazji tego wpisu rozpoczynam cykl recenzji (będziemy opisywać tych, którzy zasłużyli na pochwały) naszych podwykonawców – bo jak coś idzie źle, to chętnych do pisania negatywnych opinii jest dużo, a jak ktoś coś dobrze zrobi, to o pochwałę lub nawet pozytywną opinię jest znacznie trudniej. A że wiele rzeczy robimy pod prąd, to i na naszym blogu tak będzie (jeśli chodzi o opinie).
Wybór wykonawcy (gdy już ustaliliśmy, że większość prac chcemy mieć koordynowane przez jedna firmę), nie był sprawą prostą. Tu pojawiła się pierwsza zaleta DQM’u, który w samej ofercie miał w miarę dokładnie opisany jej zakres i co ważne – nie był to zakres ubogi. U konkurencji nie było tak różowo i często porównanie ofert stawało się po prostu trudne (bo jednak jest różnica w kosztach choćby ocieplenia, okien, zastosowanego styropianu, itp.).
Jak już pisałem wcześniej niebagatelne znaczenie miał projekt i wizualizacja Vitry 116 (w tej chwili w katalogach występuje jako Vitra 117), która wyskoczyła mi zresztą w formie reklamy na jakiejś przeglądanej stronie (zdaje się, że czekałem w aucie – aż cała rodzinka raczy się zebrać na narty i zapakować swoje “kochane zadki” do samochodu – także czasem pewna opieszałość gawiedzi podczas wyjazdów rodzinnych, może mieć swoje dobre strony).
Po wstępnym wyborze wykonawcy rozpoczęliśmy rozmowy z panią Moniką (pozdrawiamy), która okazała się świetnym partnerem i cierpliwie wyjaśniała nam wszelkie wątpliwości oraz rozwiązywała zagadki oferty (jesteśmy laikami w dziedzinie budownictwa, a pewne sprawy związane z projektem wymagały wyjaśnień).
Gdy przyszło do finalnych negocjacji, to muszę przyznać, że czuliśmy się traktowani wręcz wzorowo, a spotkanie z prezesem (wraz z wizytą na działce) dodatkowo pozwoliło rozwiać pewne wątpliwości i poczynić ostateczne i co ważne! – wiążące ustalenia (nawet jeden element, o którym rozmawialiśmy, a nie został wpisany do umowy, został przez firmę uznany).
Dlatego też (pełni obaw, to jednak spore zobowiązanie) zdecydowaliśmy się podpisać umowę i po uzyskaniu pozwolenia DQM ruszył z pracami (z kopyta zresztą).
Podczas wykonywania adaptacji nie było ze strony DQM żadnych problemów (choć nad paroma szczegółami lekko się “doktoryzowaliśmy”). Od razu miła niespodzianka związana z tynkami – co do czerwonego wykuszu, to była to kwestia zawarta w umowie, ale szare “moduły” nie były nią objęte. A na “dzień dobry” DQM zaproponował, że zrobi to w cenie. W sumie detal, ale miły.
Jesienny etap umowy (mieliśmy zaplanowaną zimową przerwę po stanie surowym otwartym) przebiegł absolutnie bezproblemowo (ekipa DQM + więźba i dekarze). Tempo prac było niemal szokujące, a kontakt wręcz wzorowy i jako inwestorzy naprawdę czuliśmy się “dopieszczeni”.
Tu dodatkowy bonus w postaci fantastycznie zabezpieczonego domu na zimę. Naprawdę przyłożyli się do tego i domek mógł spokojnie zapaść w zimowy sen.
W marcu 2018 nasz wykonawca ruszył od razu “z kopyta” i od razu zaliczył dwie drobne (żeby nie było, że to takie ideały bez skazy wszelakiej) wpadki – z czego jak się potem okazało, druga wpadka okazała się być wręcz pozytywna!
Jedna to przeprowadzenie bednarki z odgromu (z lekkim nacięciem gazobetonu), a drugie to okno w wykuszu nie takie jak zamawialiśmy ( a do tego zamontowane mocno średnio).
Co do okna – chcieliśmy zachować pełną symetrię, dlatego też zdawaliśmy sobie sprawę, że drzwi z ruchomym słupkiem odpadają (gdyż pojawi się zaburzenie w grubości ram i wielkości przeszkleń). Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że okno do salonu przyszło z ruchomym słupkiem. Pierwsza reakcja (taka nasza, rodzima) – to skandal!, tak nie może być!, mają to natychmiast wymienić!, jak oni mogli!, itp!
Po przyjrzeniu się temu jednak tak z bliska jak i z daleka, okazało się, że tak naprawdę, to tego nie widać i finalnie nie ma to znaczenia dla wyglądu budynku. Bryła domu się broni, a rozwiązanie jest (co tu dużo mówić) bardzo praktyczne. I tu wracamy do DQM – po konsultacjach (a na etapie naszego myślenia, że to skandal) – jak najbardziej uznali, że błąd leży po ich stronie i okno wymienią na swój koszt. W między czasie, stwierdziliśmy (po burzliwych rodzinnych naradach), że jednak nie wymieniamy okna (bo praktycznie, a i tak nie widać), więc DQM w ramach “podziękowań” zaoferował otynkowanie schodów gratis. Szczerze? Tak powinna zachowywać się każda firma realizująca (bądź co bądź) spore zamówienie.
A sam odgrom został w trzy dni poprawiony, tak, że śladu nie było.
Potem właściwie nie ma o czym pisać – szybko, sprawnie i przyjemnie, z zachowaniem pełnego zrozumienia dla naszych potrzeb i wymagań. Na sam koniec (co też ważne), DQM zapewnił:
- posprzątany plac budowy,
- zostawiony na tydzień kontener na różne śmieci,
- gratis sztapel desek,
- spory zapas dachówek na wszelki wypadek,
- pozostawiony na kolejne 3 tygodnie “toi toi”, żebym zdążył zamontować toaletę wewnątrz.
Korzystając z takiej uprzejmości DQM mogliśmy gładko przejść do kolejnych etapów budowy naszego domu (tych nie związanych z pierwotną umową).
Oczywiście są to nasze w pełni subiektywne opinie i każda budowa ze swojej natury jest inna. Dla nas najważniejsze było traktowanie nas przez firmę DQM nie jako upierdliwego i zbędnego elementu umowy (jako klienta co tylko cztery litery zawraca), a właśnie jako partnera, któremu należy pomóc w rozwiązaniu problemów i wyjaśnić to czego zwyczajnie nie wie lub nie rozumie.
Dlatego przyznajemy firmie DQM naszą szczerą rodzinną rekomendację i z czystym sumieniem polecamy ją każdemu, kto chce bez ciężkiej choroby, nerwicy i siwizny zbudować ładny i funkcjonalny dom.
Na koniec anegdotka (zasłyszana):
Na innej budowie kurier miał dostarczyć na budowę (bodajże) tynki (dla niewtajemniczonych pojemniki podobne do tych z farbą). Ponieważ na placu akurat nie było ekipy, to zadzwonił do kierownika, czy może zostawić te pojemniki w toi toi’ce. Kierownik się zgodził, ale gdy dotarł na budowę, to tynków nie było. Raczej nikt nie ukradł, bo na placu budowy były znacznie cenniejsze rzeczy niż tynki, więc co? – nieuczciwy kurier (proste rozumowanie zawsze w cenie). Po kilku godzinach telefonów do centrali, kuriera, itp. na plac budowy zawitał robotnik z innej budowy (jakieś 100m dalej), z pytaniem, czy aby nie szukają tynków, bo gdy poszedł za potrzebą, to okazało się, że cała toaleta była pojemnikami z tynkami zastawiona.
To dowodzi, że należy jednak kurierowi jasno opisać miejsce budowy, żeby do sąsiadów nie trafił.